piątek, 22 kwietnia 2016

DODATEK 1. List do Vanessy

Los Angeles, 27 sierpnia 2016r.

Droga Van!

   Zanim zaczę o co dokładnie chodzi muszę powiedzieć że to jest pierwszy listy jaki do ciebie napisałam. Nie uważasz że to dziwne? Tak naprawdę to pierwsza dłuższa wiadomość jaką ode mnie dostaniesz. 
   Piszę list dlatego, że tak po prostu będzie lepiej. Nie chciała mówić ci tego prosto w oczy. No i nie chciałam żebyś zamartwiała się dlaczego nie ma mnie w domu. I dlaczego przez najbliższy czas nie będzie. 
   Nie zdajesz sobie sprawy ale moje życie nie jest takie na jakie wygląda. Wycierpiałam wiele. O wiele za dużo. Na początku było dzieciństwo. Pamiętasz? Byłam wyrzutkiem społecznym i żadna dziewczyna nie chciała się ze mną bawić. Pamiętasz ile wycierpiałam dlatego że nie miałam koleżanek w przedszkolu? Możliwe że miałabym chociażby kolegów ale byłam nieśmiały dzieckiem i bałam się nawet rozmawiać z jakimś chłopcem. Nie wie czemu Ci o tym piszę.. Wydaje mi się że po prostu chce ci przypomnieć o tym oraz byś mnie dobrze zrozumiała. Podstawówka i gimnazjum nie była najgorsza. Wtedy lubiłam szkołę! Szkoda że moja sympatia do tej placówki tak szybko wyparowała. W sumie liceum nie zapowiadało się jakoś źle. Wiedziałam czego chce się uczyć i do czego muszę się przyłożyć by potem dostać się na dobre studia. Co za ironia że teraz nawet o nich nie myślę. Pierwsza klasa była świetna. Dopóki nie nadeszły te cholerne wakacje. Nadal pamiętam zachwyt w oczach rodziców go oznajmiali nam że wyprowadzają sie na przeklęty drugi koniec kraju. Udawali wtedy skruchę. Nie wiem czy ty zauważyłaś. Tamtego dnia on skreśli mnie nas ze swojego świetnego życia. Oszczędziłabym sobie wiele łez i bólu gdybym tamtego dnia skreśliła też ich. Nie możesz wiedzieć jak się wtedy czułam. Bo ty już miałaś 18 lat! Byłaś dorosła, więc całe dzieciństwo wychowywali ci rodzice. A ja miałam cholerne 15 lat! Było mi przykro. Brakowało mi ich już dzień po wyjeździe. Byłam głupia że wylewałam łzy i zadręczałam się czy ty przypadkiem nie jest moja wina. Ale później ich znienawidziłam. Jeśli kiedykolwiek ich spotkasz przekaż im że ich nienawidzę!
   Przez nich moje problemy się zaczęły. Sama doskonale wiesz że to nie był najszczęśliwszy i najmądrzejszy okres w moim życiu. A potem ty przekręciłaś nóż w moich plecach wbity przez rodziców. Wjechałaś tak nagle zostawiając mnie samą w tym domu. Czy kiedykolwiek postawiłaś się na moim miejscu? Mam, kurwa, taką nadzieje. Nienawidzę cię za to. Bo jak mogłaś mnie zostawić. Ty która widziała że nigdy nie miałam łatwo. To dzięki tobie nie ma mnie teraz w domu. 
   Jeśli uważasz że jedyne głupstwo jakie popełniła to nie zdanie do kolejnej klasy to jesteś w błędzie. Nie wiem czy mówienie ci o tym wszystkim jest dobrym pomysłem. Ale wydaje mi się że by zakończyć ten rozdział musze wszystko wyjaśnić by do tego już nigdy nie wracać. A więc pewnego dnia poznałam grupkę ludzi. Na początku myślałam że to zwykłe zbuntowane nastolatki. Ale suprise.. to była banda ćpunów. I ja do nich dołączyłam. Moja bff była zgwałconą, zbuntowaną narkomanką a i się jej styl życia cholernie mi się podobał. Mój przyjaciel był najwięszym dilerem w tym mieście i KAŻDY się go bał. A mój były już chłopak: postrach ulic, podobno jego pięści były ze stali i niejednokrotnie pobił kogoś do nie przytomności. No i był nieziemsko przystojny. Nie będę opisywała każdej głupiej sytuacji z nimi bo trochę tego było. Mogę ci powiedzieć że kilkakrotnie wylądowałam w szpitalu, uciekałam przed policją czy po prostu coś niszczyłam. Tego było wiele. Jedak po tym gdy upadłam już na samo dno, poznałam wszystkich Lynchów. I troszeczkę się ogarnęłam. Troszeczkę. Trafiłam do szpitala przez przedawkowanie. Mieszanka kilku narkotyków i alkoholu to najgłupszy pomysł. Podobno mało brakowało abym już więcej się nie obudziła...
   Czy pisanie do Ciebie ma jakiś sens, nie wiem.. Pisze po prostu dlatego byś nie martwiła się gdzie jestem. A jestem na odwyku.
Twoja siostra ćpunka 
Laura 

P.S. Nie próbuj mnie szukać lub się ze mną skontaktować. Muszę się wyleczyć. Na pewno się jeszcze spotkamy. Kocham Cię, siostro.

piątek, 1 kwietnia 2016

† EPILOG †

 Czasem nie potrzeba wiele by coś nas tknęło. Można powiedzieć wiele i nas to nie ruszy, a można wypowiedzieć jedno słowo które nagle zmieni wszystko. Nigdy nie możemy się spodziewać kiedy to nastąpi. Życie lubi nas zaskakiwać. Czasem jest to coś wspaniałego i do końca życia za to dziękujemy,a czasem wręcz przeciwnie. Wszystko sie kiedyś zmienia. Staje się lepsze bądź gorszę. Ale zawsze musimy pogodzić się tą zmianą. Bez względu na to czy zaboli to nas czy innych.
 Po usłyszeniu tych dwóch słów, coś się zmieniło. Coś we mnie pękło i urosło jednocześnie. Świat przestał być taki sam. Patrzą w lustro zastanawiałam się czy aby na pewno to wydarzyło się na prawdę. A może po prostu z fiksowałam? Przecież to po prostu niemożliwe. Ale dzięki temu coś zrozumiałam.
 Zakleiłam każdą kopertę. Niech się wysilą by ją otworzyć. Zapięłam sportową torbę wypełnioną przydatnymi rzeczami. Rozejrzałam się a mój wzrok zatrzymał się się na lustrze. Moje odbicie było szkaradne. To nie jest ta sama osoba co rok temu. Poprawiłam włosy i ubranie i wyszłam bezszelestnie z pokoju. Zajrzałam do pokoju siostry uśmiechając się lekko patrząc że jeszcze śpi. Była 5.25. Normalni ludzie jeszcze śpią. Ja się do nich nie zaliczam. Na jej stoliku nocnym położyłam kopertę w jej ulubionym kolorze. Zeszłam na parter. Wyszłam z domu uprzednio zakładając niszczone buty. Wsiadłam do zamówionej wcześniej taksówki. Ostatnie pieniądze wydaje na transport. Podałam adres jednego z moi przystanków. Nie słyszałam nic. Jakby Los Angeles nagle stało się ciche. Albo do mnie nic nie docierało. Wysiadłam na chwilę w dobrze znanej mi dzielnicy. Biorąc ze sobą trzy koperty podeszłam nieśpiesznie do skrzynki na listy. Nawet nie sprawdziłam czy przypadkiem ktoś nie wygląda przez okno ale przecież normalni ludzie jeszcze śpią. Z lekkim zawahaniem wrzuciłam kolejno koperty. Ryland. R5. Ross. Robiłam to strasznie powoli z lekką niepewnością czy ktoś powinien przeczytać zawartość. Nie widzieliśmy się już tydzień i chyba powinni dostać ode mnie jakiś znak że żyję. Lub wiedzieć czemu się już nie spotkamy. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.

 Zaczynam słyszeć zbyt wiele gdy docieram na miejsce. Rzucam pieniądze na siedzenie i wychodzę z taksówki.Nawet nie wiem ile dałam. Kierowca odjeżdża więc zapłaciłam wystarczająco. Patrzę na budynek zasłonięty drzewami na kompletnym odludziu. Słyszę każdy samochód przejeżdżający pobliską drogą. Słyszę nawet najmniejszy sum liści i śpiew ptaków. I przede wszystkim słyszę swoje myśli. Zastanawiam się czy jestem pewna swojej decyzji. Patrzę na szpital psychiatryczny, zastanawiając się czy przypadkiem nie uciec. Ostatecznie idę powoli w jego stronę zdecydowana zamknąć kolejny rozdział w moim życiu. Muszę tam umrzeć żeby znowu się narodzić. Pora to zakończyć...
††††
Hej
Tak dobrze widzicie to EPILOG
Przepraszam że już to zakończam. Naprawdę tego nie chcę ale wydaje mi się że to już koniec.
Nie przypadkowo wybieram ten dzień.
Dokładnie 1 kwietnia 2014 roku powstał ten blog.
i 1 kwietnia 2016 oficjalnie się kończy.
Nie myślcie że to żart.
Na poważnie przepraszam. Wiem że liczyliście na więcej.
Opowiadanie nie będzie kontynuowane. Nie będzie 2 serii.
Jedyne co jeszcze mogę dla was zrobić to napisać dla was wybrane listy które Laura napisała dla bohaterów.
Nie myślcie jednak że to koniec.
Na pewno się jeszcze kiedyś, gdzieś spotkamy bo jak kocham pisać.



 Niedługo pojawi się post z podziękowaniami.
Dziś już kończę. Mam nadzieje że nie jesteście na mnie źli.
Chce znać waszą opin- co do epilogu jaki i całego bloga, mnie.
KOCHAM WAS!!
(dodałam to dopiero po jakiś 10 minutach. to była ciężka decyzja)
  PRZEPRASZAM JEŚLI WAS ZAWIODŁAM

piątek, 25 marca 2016

Rozdział 29.

Bar okazał się strzałem w dziesiątkę. Powoli pozbywałam się zawartości mojej trzeciej butelki piwa rozkoszując się chwilową ciszą jaka zapadła w pomieszczeniu. Zespół grający cicho jakąś piosenkę w stylu indie rock tworzył klimat dzięki któremu nie chciało się stąd wychodzić. Gdy dokończyłam butelkę, wyjątkowo dobrego piwa, spojrzałam znowu na swojego towarzysza. Było po nim wydać że nie pił soku jabłkowego. Zapewne po mnie też.
- Dobra Rocky- poprawiłam się na kanapie dzięki czemu pochyliła się w stronę bruneta- cały wieczór gadamy tylko o mnie. Twoja kolej- powiedziałam jednocześnie pokazując barmanowi że znowu chcemy to samo.
- Nie lubię o sobie rozmawiać- powiedział wymijająco.
Podniosłam jedną brew. Wiedziałam że coś go trapi. Chłopak sprawdzał coś na telefonie dzięki czemu mogłam się mu lepiej przyjrzeć. Przystojny jak każdy Lynch. Brązowe włosy ułożone w nieładzie i dodające mu świetnego uroku. Lekki, kilkudniowy zarost sprawiał że wyglądał jeszcze lepiej. I takie same oczy jak u rodzeństwa. Kolejny ideał.
- To że będziesz się na mnie patrzyła nie znacz że zacznę od razu ci się zwierzać- nie patrzył na mnie.
-Okay, więc stawiasz mi piwo- uderzyłam swoją butelką w jego.

††
Kompletnie zalani wróciliśmy do domu Lynchów. Nie było mowy żebym po 3 wracała do siebie. Chyba bym się tam musiała doczołgać. Cały czas chichotaliśmy choć tak naprawdę nie był nic co mogło by nas rozśmieszyć.
-Shhh- uciszaliśmy się wzajemnie nie chcąc nikogo obudzić
-Rocky cicho- wyszeptałam próbując opanować śmiech
Obijając się co jaki czas o ścianę weszliśmy do kuchni bo każdy chciał zaopatrzyć się w butelkę wody. Po kilkakrotnej próbie trafienia w przełącznik by zapalnic światło w końcu mi się udało. Ze strachu mało co się nie wywróciłam w ostatniej chwili powstrzymując się od krzyknięcia. Ross niewzruszony stał przy lodówce w samych spodenkach popijając sok
-Siemanko- powiedział.
- Hej- podeszłam do niego i zabrałam mu karton soku.
Napiłam się i od razu poczułam ulgę jakbym nie piła od tygodnia.
-Czemu nie śpisz?- wybełkotał Rocky.
-Tak jakoś- odparł blondyn i wzruszył ramionami.
-Dobra jak spadam lulu- powiedział i ulotnił się z pokoju.
Było słychać jego ciche przeklinania i potykania się o schody przez co ja znowu zaczęłam chichotać. Po chwili jednak znowu się opanowałam.
-Ty chyba też powinnaś iść spać- powiedział zabierając ode mnie karton- będziesz mieć jutro niezłego kaca- zakręcił opakowanie i schował do lodówki.
- Mhm- powiedziałam zmęczonym głosem.
- Choć- chwycił mnie za rękę i powoli prowadził na piętro.
Szłam za nim jak lalka. Taka lalka bez krzty gracji. Kilkakrotnie potknęłam się o własne nogi o mało co nie wywracając się. Dobrze że nie nałożyłam butów na wysokim obcasie. Po każdym niby upadku chichotałam z mojej niezdarności. Musiałam się powstrzymywać żeby przypadkiem nie obudzić. 
- Chcesz spać w gościnnym czy u młodego?- spytał cicho stojąc już na piętrze.
- Chce spać u ciebie- powiedziałam pchając go w strone jego pokoju.
- Co?- patrzył na mnie zszokowany.
Położyłam palec na jego ustach, znowu zanosząc się pijackim śmiechem. Chłopak zmarszczył brwi, a potem wzruszył ramionami. Położył się na łóżku, nie zwracając na mnie uwagę. Zdjęłam kurtkę i rzuciłam ją gdzieś w kąt. Po chwilowej męczarni ze sznurówkami moje trampki także znalazły się na podłodze. Wyjęłam z kieszeni jakieś drobne które mi zostały z dzisiejszego wypadu i telefon i wszytko położyłam na półce nocnej. Położyłam się na łóżku. Przez chwile wpatrywałam się w sufit. Spojrzałam na blondyna który prawdopodobnie już spał, odwrócony do mnie plecami. Niewiele myśląc, przysunęłam się i przytuliłam się do jego pleców. Ostatnie co pamiętam to jego zapach 
      
††

Poderwałam się z łóżka, szybko biegnąc do łazienki. W ostatniej chwili złapałam swoje włosy, zanim zwymiotowałam. Wykrztusiłam z siebie wszytko po czym opadłam na zimne płytki. Podniosłam się powoli. Oparłam się o umywalkę. Płynem do płukania ust pozbyłam się dowodów po mojej rozmowie z Posejdonem (przepraszam nie wiem jak inaczej to sformułować haha XD ~Paula). Patrząc w lustro, spostrzegłam że mój wczorajszy makijaż nie ucierpiał. Starłam lekkie rozmazania. Odetchnęłam głęboko, upewniając się że mdłości przeszły.
- Wszytko w porządku?- usłyszałam zaspany głos Ross'a.
Spojrzałam na niego. Lekko zszokowany i zaniepokojony, dopiero wyrwany ze snu patrzył na mnie opierając się o framugę drzwi.
- Tak, po prostu zrobiło mi się niedobrze
Ruszyłam powoli w stronę drzwi. Chłopak widząc to odwrócił się i wrócił do pokoju. W pokoju panowała szarość. Wyjrzałam przez okno odsuwając delikatnie rolety. Niedługo dopiero wschód słońca.
- Jest 4.10 powinnaś iść spać.
- Jak chcesz to idź. Nie ma mowy żebym przegapiła taki piękny wschód słońca- powiedziałam opierając się łokciami o parapet, przypatrując się pogodzie.
- Jesteś taka dziwna- powiedział podchodząc do mnie i stanął w identycznej pozycji co ja.
Wymieniliśmy się uśmiechami i z cierpliwością czekaliśmy aż słońce pokaże się zza horyzontu.  
††
-puki wszyscy jeszcze śpią ja się ulotnie- powiedziałam gdy od pewnego czasu po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy
-Przecież możesz jeszcze zostać- przechylił głowę patrząc na mnie.
-I tak już za dużo spędzam u was czasu- podniosłam się.
- Gdyby nam to przeszkadzało to byśmy się ciebie pozbyli..
- Potrzebuje świeżego powietrza i oceanu- powiedziałam gdy obydwoje ruszyliśmy do drzwi
- W takim razie przyjdę po ciebie o 13 i pójdziemy na plaże- powiedział i puścił mi oczko gdy wychodziłam.      
††
- Rozmawiałeś z kimś na temat tego artykułu?- spytałam gdy szliśmy w stronę plaży.
Aktualnie jest 13.17. On ubrany w szorty i t-shirt i okulary. Ja dość wyzywająco, jak powiedziała moja siostra. Dzięki temu że obydwoje mieliśmy okulary przeciwsłoneczne nikt nas nie rozpoznał. A raczej jego bo to on jest sławny. 
- Powiedziałem o tym managerowi. Ma coś z tym zrobić. Ale boje się że spodoba mu się zrobienie z nas pary- odpowiedział lekko zmieszany
- Jak to pary?- spojrzałam na niego.
- Dzięki temu że pojawiliśmy się w gazecie, R5 stało się bardziej znane. Zrobiłaś niezły szum wokół nas więc jemu to się podoba. 
- Pieprzony show biznes. 
- Nie gadajmy o tym. Co będzie to będzie- uśmiechnął się dodając otuchy. 
Plaża zatłoczona jak zawsze. Głośno też jak zawsze. Przed wejściem zaopatrzyliśmy się jeszcze w dwa waniliowe shake. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca padliśmy na koc. Ross od razu pozbył się koszulki. Ja też zdjęłam top bo tak na prawdę nie zasłaniał za wiele. Leżeliśmy po prostu chwile w ciszy. Każde z nas zajęte swoimi sprawami. 
- Idziemy popływać?- zapytaliśmy równocześnie.
Zaśmialiśmy się i przybiliśmy sobie piątki. Wstaliśmy z koca i po ukryciu wszystkich naszych cennych rzeczy ruszyliśmy w stronę wody. W ostatniej chwili zdjęłam shorty i ruszyłam biegiem w stronę oceanu. Wskoczyłam Ross'owi na plecy. Chłopak zachwiał się jednak w uchronił nas przed spotkaniem z mielizną.Złapał mnie za uda i poprawił bym przez przypadek nie upadła.  Wbiegł ze mną do wody mocząc nas. Gdy byliśmy dostatecznie głęboko zanurkował pod wodę. Wynurzając się puściłam się go. Zaczęliśmy się chlapać jak małe dzieci, które dopiero zobaczyły wodę. Ale przecież każdy pozostaje dzieckiem, choć nie każdy to pokazuje

††
- Chyba musimy wracać
- Czemu?- zapytałam odwracając głowę w jego stronę.
Po spędzeniu sporego czasu w wodzie stwierdziliśmy że przydałoby się trochę opalić. Nie chciałam jeszcze wracać dlatego zaskoczyła mnie jego wypowiedź.
- Paparazzi- odparł wkurzony.
Jedno słowo wystarczyło by popsuć nam humor. Ci ludzie są wszędzie i my coraz częściej się o tym przekonujemy. Nie jestem gwiazdą a mam problem tymi ludźmi to ja boje się wiedzieć jak bardzo nienawidzą ich prawdziwi celebryci
- Kurwa nienawidzę tych ludzi- powiedział gdy zbieraliśmy swoje rzeczy
Założyliśmy ubrania. Chłopak nie miał problemy bo wysechł wystarczająco żeby założyć koszulkę. Mój strój kąpielowy nadal był mokry więc do domu będę wracać w dodatkowo mokrych spodenkach i topie
-Musimy jakoś wyjść niezauważeniu- rozglądałam się którędy możemy się wydostać.
-Chodź- blondyn chyba znalazł rozwiązanie.
Złapał mnie za rękę i prowadził sama nie wiem gdzie. Szybko wymknęliśmy się z plaży. Na wszelki wypadek szybko weszliśmy do Subway'a który był nie daleko. Tam spędziliśmy połowę dnia.
†† 
 Do domu wracaliśmy gdy było już ciemno. Nie umiem opisać co robiliśmy przez resztę dnia. Bo tak naprawdę nie robiliśmy nic szczególnego. Po prostu rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Tak jak zachowują się przyjaciele. Jednak doskonale wiedzieliśmy że nie byliśmy w friendzone. Kilka skradzionych dziś pocałunków też o tym wiedziało. Ross odprowadzał mnie do domu, musowo trzymając dłoń która w zadziwiający sposób idealnie pasowała do jego dłoni. Stojąc przed drzwiami od domu uświadomiłam sobie że tak naprawdę nie chce kończyć tego dnia. Staliśmy przez pewien czas i po prostu na siebie patrzyliśmy.
-Wiesz, świetnie się dziś bawiłam- powiedziałam uśmiechając się do niego.
-Ja też- patrząc mi w oczy odwzajemnił mój uśmiech- Laura, muszę ci coś powiedzieć- kąciki jego ust automatycznie opadły.
- Co się stało?- zapytałam lekko zaniepokojona. 
Blondyn wpatrywał się we mnie przez pewien czas nic nie mówiąc. Jakby po prostu budował napięcie, co mu się udało. Patrzyłam w jego oczy szukając jakiejkolwiek odpowiedzi jedna na marne. Po chwili jednak znowu się uśmiechnął. Ale tak delikatnie i niepewnie.
- Kocham Cię- powiedział kradną kolejny pocałunek
††  
Dzień Dobry.
Dobry Wieczór.
Chyba najwyższa pora wyjaśnić wszystko.
Na prawdę PRZEPRASZAM.
Nie chciałam żeby tak się stało.
 Chciałabym jakoś racjonalnie wam to wszytko wyjaśnić ale chyba nie umiem.
Czeka mnie niedługo bardzo trudna decyzja która będzie decydowała o mojej przyszłości. I aktualnie cholernie mnie to przytłacza bo jestem po prostu zagubiona.
Poza tym z dnia na dzień coraz bliżej do egzaminów które są kolejnym istotnym powodem
Tak na prawdę szkoła jest powodem
Szkoła która wykańcza mnie fizycznie i przede wszystkim psychicznie.
Ostatnio musiałam przemyśleć kilka spraw i doszłam do pewnych wniosków
No, dlatego pomiędzy tym a poprzednim rozdziałem jest taka przerwa.
           Nie oczekuje od was że nagle nabijecie rekordową liczbę wyświetleń czy coś.
Mam świadomość że pewnie większość z was zapomniało o istnieniu tego bloga.
Jednak jeśli ktoś tu zajrzy niech napisze co o tym sądzi.
Po prostu chce wiedzieć czy to co piszę komuś się podoba.    
Mimo że pewnie wy o mnie zapomnieliście... Ja nie zapomniałam o was.
Kocham was <3