piątek, 1 maja 2015

"Nigdy nie spoufalaj się z wrogiem" One Shot TB #2

 ††
Notka na górze. W końcu napisałam tego One Shot'. 
Przepraszam że tak długo czekaliście ale miałam lekkie załamanie nerwowe. 
Nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam temat pracy. 
Piszcie co o tym sądzicie.
 ††
"Wojna Gangów"
Od zawsze się "nie lubiliśmy". Choć byliśmy w tym samym wieku i może byliśmy bratnimi duszami nie mogłam go poznać. To po prostu było zabronione. On był wrogiem mojego brata. A wrogowie mojego brata to moi wrogowie. Taka jest zasada. Zasada gangów. 'Nigdy nie spoufalaj się z wrogiem!' Zawsze miałam to wpajane od dziecka. Czy chciałam należeć do gangu? Pff oczywiście że nie, ale rodziny się nie wybiera. Wracając... on był bardzo przystojny ale nie dla mnie. Może dzieliła nas dzielnica ale to i tak dużo. Należeliśmy do różnych gangów.
Widzie się z nim codziennie. Chodzimy razem do klasy, ale nie możemy rozmawiać. Nawet nie chce bo po co. Bałam się go.. bałam się jego gangu. Życie jest czasem skomplikowane. Czasem na niego patrzyłam w trakcje zajęć, ale robiłam to dyskretnie. Jeżeli by się to wydało nie skończyłoby się to dobrze. Każdy w szkole wiedział kim jestem. Każdy się mnie bał. Dlatego też nie miałam przyjaciół. Choć też ich nie chciałam. Moja dzielnica nie jest bezpieczna. W każdej chwili mogłam zginąć....

Kolejny dzień. I znowu rutyna. Mam dość. Chciałabym się z tond wyrwać ale nie mogę. Tylko tu jestem bezpieczna. Ale dziś chciałam zrobić coś innego. Ubrałam się tradycyjnie w czarne jeansy rurki i czarny t-shirt z jakimś beznadziejnym nadrukiem. Zrobiłam makijaż, włosy zostawiłam w nieładzie, założyłam moje trampki, wziełam telefon, pieniądzie i okulary przeciwsłoneczne. Byłam gotowa. Otworzyłam okno i wyszłam przez nie. Jak dobrze że są tu jeszcze schody przeciwpożarowe. Zbiegłam szybko i gdy znalazłam się na ziemi rozejrzałam się. Czysto. Wyszłam z mojej posesji i założyłam okulary przeciwsłoneczne. Mam nadzieje że nikt mnie nie rozpozna. Wyszłam spokojnie z dzielnicy. Tak dawno nie opuszczałam jej sama. Nawet do szkoły woził mnie któryś z kolegów mojego brata. Szłam w strone centrum. Troche się bałam, dlatego rozglądałam się co jakiś czas. Nikt nie wzracał na mnie uwagi. Nikt nie wiedział kim jestem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Kupiłam sobie kawe. Smakowała wspaniale. Nie pamiętam kiedy ostatni raz kupiłam coś sama. Brat wysyłam kogoś po wszytko. To było takie denerwujące. Mam 18 lat a nie moge nic. Dosłownie nic. O wszytskim musiał wiedzieć Brian.
Zatrzymałam się gdy usłyszałam niedaleko muzyke. Podążyłam w tamtym kierunku. Byłam już w praktycznie w centrum Los Angeles. Zauważyłam zgromadzenie. Podążyłam w tamtym kierunku. Występ uliczny. Widziałam takie tylko w telewizji. Tańczyło dwóch chłopaków. Byli niesamowici. Jak, nie dokońca wiem, ale znalazłam się w pierwszym rzędzie. Czułam że ktoś się na mnie patrzy. Rozejrzałam się nie pewnie po zgromadzonych którzy otaczali tancerzy. Spotkałam się z jego wzrokiem. Patrzył na mnie swoimi brązowymi tęczówkami. Wystraszyłam się. Tu nie byłam bezpieczna, a on mógł mi coś zrobić. Stał naprzeciwko mnie. Wycofałam się powoli. Chciałam odejść nie zwracając niczyjej uwagi. Skoro on tu jest mogą być też inni. Byłam teraz łatwym celem. W każdej chwili mogłam zginąć.
Wyszłam ze zgromadzenia. Rozejrzałam się. Puki co byłam bezpieczna. Wolnym krokiem szłam nie wzbudzają podejrzeń. Poczułam zimną dłoń na moim ramieniu. Serce mi staneło. Ze strachem w oczach odwróciłam się. Nie miałam broni. Umiałam się bić ale nic by mi to nie dało. Moje oczy znowu się spotkały z jego oczami. Przeszedł mnie dreszcz kiedy od się uśmiechnął. Wyrwałam rękę pokazując mu że się go nie boje. Wolną rękę zcisnęłam w pięść.
-Czego?- wywarczałam chociaż się bałam.
-Hej, hej. Spokojnie Marano. Wyluzuj -zaśmiał się. Był cholernie pewny siebie.
-Słuchaj lepiej niech każdy pójdzie w swoją strone... chce jeszcze troche pożyć.
-boisz się?
-A ty nie?
-ciebie nie. Ale twojego brata.. bardzo.
-Właśnie więc rozjedzmy się i zachwujmy się jakbyśmy nigdy się nie spotkali.
-Księżniczka, bez braciszka boi się nawet swojego cienia, co? Spoko nic ci nie zrobie- obioł mnie ramieniem i pociągnął tak że zaczeliśmy iść.
-Nie ufam ci- zmróżyłam oczy- nie mam pewności że za chwile nie wyskoczy tu ktoś z gangu do którego należysz.
-Oj rozgryzłaś mnie- zaśmiał się, a ja spiełam wszytskie mieście- hej. Żartowałem
-kurwa człowieku masz coś z głową? -Nie wszytsko okay...
-gdzie mnie prowadzisz?- zorientowałam się że nadal idziemy.
-nie wiem. Po prostu idziemy. Nudzi mi się. Chce pogadać
-to wbrew zasadą
-nie bądz taka sztywna.
Zatrzymałam się. Przeanalizowałam wszytsko to co powiedział. Spojrzał na mnie. Przechylił głowe w prawo. Wyglądał uroczo. Jeśli gangster może wyglądać uroczo.
-Przysięgnij że przeżyje.
-Na co?
-Na swój gang
-przysięgam- podniósł dwa palce.
Kiwnełam głową. Co ja robie? To wbrew zasadzie. Narażam się. Narażam jego. Nie chce żeby ktoś przeze mnie zginął. To się źle skończy. Wdech. Wydech. Napiłam się łyka kawy. Ruszyłam przed siebie.
-Idziesz?-spytałam gdy on nadal stał w miejscu.
-Taa ide, ale gdzie?
-Nie wiem. Przed siebie. Byle jak najdalej od mojej dzielnicy.
-Dobre podejście-uśmiechnął się i wyrwał mi kubek z kawą i napił się.
-Ej to moje!
-troche za mało słodka.
Prychnęłam. On jest dziwny. Taki pozytywny. Czy to nie jest przerażająca? Jak gangster może być pozytywnie nastawiony do życia. Nie boi się może w każdej chwili zginąć?
- mogłabyś przestać się na mnie gapić- zaśmiał się- i na zajęciach też byś mogła tego nie robić, nie to żeby mi przeszkadzało-puścił mi oczko
Przewróciłam oczami. Szliśmy w ciszy. Co chwile się rozglądałam. Dla pewności oczywiście. Doszliśmy na Long Beach. Szliśmy przez deptak. W cieniu znalazłam wolną ławkę. To był mój aktualny cel. Usiadłam na niej i rozprostowałam nogi. Odetchnęłam. Zdjęłam okulary. Przeczesałam ręką włosy.
-więc... chciałeś pogadać?- spojrzałam na niego.
Wzruszył ramionami. Patrzył przed siebie. Wyjełam telefon sprawdzając godzine. Znowu na niego spojrzałam. Wyjął paczek papierosów. Wyjął jednego i włożył go do ust. Wysunął paczke do mnie
-chcesz?
Dawno nie paliłam. Wyjełam jedną fajke. Podziękowałam kiwnięciem głowy. Schował opakowanie. Wyjął zapalniczkę. Zapalił swojego papierosa. Wsadziłam swojego do ust i obróciłam się w jego strone. Wystawił zapalniczka, a ja podstawiłam tytoń pod ogień. Cały czas bacznie mnie obserwował. Zaciągnęłam się.
-Więc... gdzie idziesz po liceum?-zapytał po chwili ciszy.
-Prawdopodobnie nigdzie. Nie mam planów. Poza tym Brian pewnie mi nie pozwoli.
-Dlaczego?
-twierdzi że niegdzie nie jestem bezpieczna. To prawda ale on uważa że sobie sama nie poradze, a to gówno prawda. A ty Lynch? Jakie masz plany?
-jak na razie żadne. Chce się wyrwać z tego gówna
-Tak samo jak ja.
Papieros mi się spalił do końca. Rzuciłam go na beton i zgniotłam go butem.
-Zapraszam cie na obiad- wstał i podał mi rękę.
Złapałam ją nie pewnie. Miał deliktne dłonie, ale opuszki palców miał szorstkie. Może gra na gitarze. Pociągnął mnie delikatnie. Dzięki temu wstałam. Splótł swoje palce z moimi. Przyjemne uczucie. Założyłam znowu okulary. Szliśmy w ciszy. Do pobliskiego kosza wyrzuciłam kubek z resztką zimnej już kawy.
-Gdzie idziemy?
-a na co masz ochote?
-Jadłabym fast food'a- przygryzłam warge.
-Okay.
Usiedliśmy w mało widocznym miejscu przy oknie. Siedziałam naprzeciwko niego. Knajpa była mała. Ludzi też było mało. Kelner jakąś chwile temu przyniosł nam menu. Przystojny kelner. Czytałam każde danie.
-Co zamawiasz?-zapytałam gdy sama nie mogłam się zdecydować.
-nie wiem. A ty?
-Też nie wiem-zaśmiałam się.
Pierwszy raz dzisiaj. Pierwszy raz od tygodnia. Mój jedyny śmiech był wtedy gdy oglądałam komedie. Tylko wtedy.
-Do zamykaj oczy. No już -zamknęłam -wystaw palec-wystawiłam-przesuwaj palcem po karcie-przesuwam-stop-zatrzymałam palec.
-cheeseburger i frytki-przeczytałam to co wskazywał mój palec.
-Kelner- krzyknął blondyn.
-Zdecydowali się państwo?
-Tak. Poprosimy dwa cheeseburgery z frytkami i dwa piwa.
-dobrze.
Przystojny kelner odszedł. Spojrzałam się na mojego towarzysza. Bawił się swoim sygnetem.
-Czym się interesujesz?-to ja przerwałam cisze.
- muzyka i bronie to moja pasja. A ty?
- muzyką i tatuażami. Chciałabym otworzyć salon tatuaży lub grać profesjonalnie.
-Ulubiony wykonawca lub zespół?-tym razem on zapytał
-AC/DC, U2 i 2Pack. A twój?
-U2, Green Day i Coldplay
-Niezły masz gust-powiedzieliśmy równocześnie.
Zaśmiałam się kolejny raz. Kąciku ust miałam delikatnie podniesione. Przystojny kelner przynósł nam jedzenie. Jedliśmy i rozmawialiśmy jak starzy znajomi.

Za chwile będzie ciemno. Zbliżaliśmy się do naszych dzielnic. Musimy rozdzielić się wcześniej. Żeby nie było podejrzeń. Postanowiliśmy rozejść dwie dzielnice wcześniej. Szliśmy trzymając się za ręce. Jak para, którą nie byliśmy. Czas się rozdzielić. Puściłam jego ciepłą dłoń.
-Dzięki za dzień. Dawno już nigdzie nie wychodziłam
-Nie ma za co. To ja powinienem tobie podziękować.
Uśmiechnęłam się.
-Jeszcze raz dzięki-pocałowałam go w policzek-cześć-szybko odeszłam.
Nie odwracałam się. Szybkim krokiem szłam na swoją ulice. Za chwile będzie zupełnie ciemno. Szybko dostałam się na schody przeciwpożarowe. Przeszłam szybko przez okno. W pokoju było ciemno. Zapaliłam światło. Krzyknęłam gdy zobaczyłam mojego brata który siedzi na łóżku.
-Człowieku, normalny jesteś?- zapytałam gdy moje serce się uspokoiło.
-Gdzie byłaś?
-a ty co ty robisz? To mój pokój!
-Gdzie kurwa byłaś
-na mieście.
-miałaś się nie ruszać z domu!-wstał z łóżka.
-przecież żyje. Poza tym jestem pełnoletnia. Mam prawo chodzić gdzie chce.
-Kurwa. Chcesz umrzeć?!
-przecież nic mi nie jest!
- z kim byłaś?
-Sama. Przez ciebie nie mam przyjaciół!
-Gdybyś nie była taka beznadziejna to byś miał!-krzyknął.
Zaszkliły mi się oczy.
-Wyjdz! Wynocha z mojego pokoju.-próbowałam go wypchnąć- nienawidze cię! Nie dziwie się że masz tyle wrogów!-łzy powoli spływały po moich policzkach.
-Laura..
-wyjdz!- gdy tylko znalazł się za drzwiami, zatrzasnełam je najmocniej jak umiał.
Oparłam się o nie plecami. Osunęłam się na ziemie. Zakryłam twarz dłoniami. Próbowałam się uspokoić. Miałam nie płakć. Miałam być twarda. Miałam być silna. Uspokoiłam się. Z toaletki wziełam mleczko do demakijażu. Zmyłam pozostałości po tuszu. Nie przebrałam się. Uważałam to za zbędne. Chciałam odpocząć. Odpocząć od mojego brata. Od mojego życia. Położyłam się na łóżku. Zamknęłam powieki. Momentalnie zasnełam.

Ta noc nie należała do najlepszych. W sume nadal jest noc. Usłyszałam strzały. To nic nowego, ale było je słychać na prawde blisko. Wystraszyłam się. Wyjełam broń. Byłam gotowa obronić swoje życie zabijając kogoś innego. To by był nie pierwszy raz. Jeździłam z Brianem. Kradzieże. Morderstwa. Pieniądze. Hazard. Seks. Nielegalne wyścigi. To dla gangstera chleb powszedni. Każdy ma coś na sumieniu. A ja nie byłam wyjątkiem. Wstałam z łóżka. Ucichło. Przez pewniem czas było zamieszanie. Wyjrzałam przez okno. Sporo ludzi chodzi po ulicy. Jest to dziwne skoro jest po 3 w nocy. Stanełam przed drzwiami. Nasłuchiwałam co się dzieje w domu. Szmery. Rozmowy. Przeładowywanie broni. Zabezpieczoną broń schowałam za pasek moich spodni. Tak na wszelki wypadek. Rozejrzałam się po pientrze. Nic. Czysto. Zeszłam cicho po schodzach. Wszędzie ciemno tylko salon i kuchnia jest oświetlona. Niepewnie stanełam na parterze. Weszłam do salonu. Zwróciłam uwage wszyskich którzy się tam znajdywali. Kumple mojego brata.
-Co się dzieje? Słyszałam strzały..
-wszytko okay. Wracaj do pokoju-przerwał mi bezczelnie.
-Gówno prawda. Pytam na prawde poważnie co jest grane?
Brian westchnął. Doskonale znał mój charakter. Powinien wiedzieć jak zareaguje. Pilnowałam go. Wiedziałam że w każdej chwili może wpakowaź się w jakieś gówno.
- podobno sąsiedni gang chce odebrać nam naszą dzielnice.
- cholera. Kiedy planują to zrobić?
-podobno dziś. Lau słucha... Masz zostać w domu. Schowaj się dziekolwiek chcesz byle by nie wychodzić. Jak usłyszysz mój głos dopiero wtedy będziesz mogła wyjść. Rozumiesz?
-tak.
Miałam plan. Niedokońca przemyślany plan. To jedyna szansa. Więcej może nie być takiej okazji. Okazji by zmienić swoje życie.

15 minut temu wyszli. Cisza. Cholerna straszna cisza. Nie jest dobrze. Bałam się. Nie o brata. Nie o dzielnice. O swój plan. Ale zrobie to. Naszykowałam karte, długopis. Od 5 minut siedze nad pustą kartką. Jak zacząć. Przepraszam. Wybacz. Hej.
Napisała. List pożegnalny. Leży w widocznym miejscu. Musiałam to skończyć. Moje stare życie. Usłyszałam strzały. Zaczyna się. Przebrałam się w czyste spodnie i bluzke. Schowałam dodatkowe ubrania do plecaka. Przeszukałam cały dom. Zebrałam 2 tysiące. Na start. Mój nowu start. Ukryłam dokładnie pieniądze w plecaku. Kolejne strzały. Mam coraz mniej czasu. Zabrałam ładowarke, telefon i słuchawki. Jeszcze kosmetyki... Gotowe. Wziełam głęboki wdech. Czas zacząć!

Wyszłam tak samo jak rano. Przez okno. Teraz schody. Założyłam kaptur od mojej bluzy. Kolejne strzały. Krzyki. Śmiech. Samochody. Nie wiedziałam kto wygrywa. Kto żyje. Nie dbam już o to. Moje stopy okryte już zniszczonymi trampkami poruszały się w dość szybkim tępie po już zimnym asfalcie. Znalazłam się za granicami mojej dzielnicy. Już nie mojej. Biegłam. Chciałam znaleść się jak najdalej. Nadal słyszałam strzały. Wpadłam na kogoś. Nie upadłam. Mało brakowało. Spojrzałam w góre. Znowu on. Znowu te same czekoladowe oczy.
-witam znowu.- uśmiechnął się
-hej. Wybacz śpiesze się- powiedziałam pośpiesznie.
Chciałam go wyminąć. Nie udało mi się. Chwycił swoją zimną dłonią moje ramie.
-gdzie się śpieszysz o 3 w nocy?
-jak najdalej stąd- uniosłam delikatnie kąciki ust.
-znowu tak samo jak ja -zaśmiał się cicho.
Odeszłam bez słowa.
-hej!- krzyknął za mną.
Odwróciłam się. Dzieliło nas kilka metrów.
-nie idziesz?
Uśmiechnął się. Wyrównał się ze mną.
-to jaki masz plan, kumpelo?
- och. W swoim planie nie przewidziałam ciebie. Chce wyjechać z LA...
-co? Jak? Chcesz wyjechać? Z miasta aniołów.
-taa zauważyłam jakie anioły tu są. Spokojnie. Chce wyjechać nie wiem do San Diego.
-na jak długo?
-pożyjemy, zobaczymy.
Odeszliśmy. Jak najdalej. Zaczynam nowe życie. Życie z wrogiem mojego brata.