Wesołych Mikołajek!
W wielkich korporacjach liczy się precyzja i to by być lepszym od konkurencji. Dlatego często posuwamy się do chamskich zagrywek. Nie ma osoby w firmie która miałaby czystą kartę. Teraz przyszła kolej na mnie. A ja co znaczę w firmie? Praktycznie nic. Jestem stażystką która jedyne co na razie robi to przynosi kawę lub zanosi komuś dokumenty. Wiec dlaczego mi powierzono takie poważne zadanie? Bo twierdzą że jestem ładna. Plan działania jest banalnie prosty. Ubieram się ładnie, przez "przypadek" wpadam na wyznaczonego pracownika konkurencji, podrywam go, on się we mnie zakochuje, załatwia mi posadę w firmie której pracuje, ja to wykorzystuje i biorę potrzebne papiery i delikatnie z nim zrywam. Ale problem w tym że nie jestem pewna czy mi się to uda. Nie chce ranić tego chłopaka ale praca w firmie jest dla mnie bardzo ważna. Gdyby to nie zależało od mojej posady olałabym to. Ale mam ultimatum. Przygryzam wargę patrząc na szefa.
-Dobrze, zrobię to. Jak wygląda ten chłopak?- pytam od razu.
Mężczyzna z lekko widoczną siwizną podsuwa w moją stronę zdjęcie ów chłopaka. Przyglądam się lekko onieśmielona jego wyglądem. Starałam się zapamiętać przystojną twarz ze zdjęcia.
-Masz trzy miesiące- mówi rzeczowo prezes.
Kiwam głową na znak że zrozumiałam i chowając fotografie do torebki. To będą długie dwa miesiące...
-Znalazłaś coś jeszcze?- pytam nerwowo wpatrując się w dziewczynę- Becky?
-Chwila- odpowiada nadal wpatrzona w ekran swojego komputera uderzając z prędkością światła w klawiaturę.
Becky- moja przyjaciółka, współlokatorka i najlepsza hakerka w mieście. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś nielegalnie powinieneś udać się właśnie do niej.
-Niestety ale nie ma już nic więcej- powiedziała podając mi kartkę z wydrukowanymi informacjami na temat mojej "ofiary"
Przeglądam zapiski próbując przyswoić nowe informacje. Niestety ale młody mężczyzna nie okazał się naiwnym chłopczykiem który pracuje w firmie swojego ojca bo był za leniwy by pójść na uniwerek. Był ciężkim orzechem do zgryzienia, jeśli wiecie co mam na myśli. Młody, przystojny, inteligentny, zamiłowany muzyką to rzadkość w tych czasach. Cieszę się że trafiłam na takiego chłopaka ale z drugiej strony wiem że musze się naprawdę nieźle postarać. Westchnęłam zmartwiona moim, mam wrażenie, niewykonalnym zadaniem.
-Dlaczego ja się na to zgodziła?- wymamrotałam pod nosem jeszcze raz spoglądając na zdjęcie i informacje.
-Dasz radę- pocieszała nie B- uśmiechniesz się uroczo, zrobisz słodkie oczka, będziesz delikatna i inteligenta i już jest twój- uśmiechnęła się lekko rozbawiona moją sytuacją.
Uderzyłam dziewczynę w ramię gdy jej niewinny uśmieszek przerodził się w chichot. Widząc jej grymas z bólu sama zaczęłam się z niej podśmiewać.
-Tak na pewno nie rób- powiedziała rozmasowując obolałe ramie.
To aż szokujące ile potrafię mieć siły zważając na to że moje ręce wyglądają jak patyki. Moje rozmyślenia trafiły znowu na ten sam tor. Mianowicie, moja praca. Obawiam się wielu rzeczy. A co jak się nie zakocha? Co jeśli to JA zakocham się w NIM? Albo czy jeśli odkryje spisek coś mi zrobi? Lub nie uda mi się tego zrobić na czas.
-Cholera, w co ja się wpakowałam-mruknęłam.
-Przestań o tym myśleć. Zaczynasz od poniedziałku, tak?- kiwnęłam głową- A teraz idziemy na kawę.
Codziennie dziękuje Bogu że w moim życiu jest ktoś taki jak Becky. Wyszłyśmy z naszego skromnego mieszkanka udając się do pobliskiej kawiarni gdzie można jeść najlepszą kremówkę w mieście według mnie. Wchodząc jak zawsze powiał nas zapach kawy i o kilka lat starsza od nas blondynka. Zamówiłyśmy to co zawsze czyli karmelowe late i sernik. Tylko jeśli przychodziłyśmy tu we wtorki zamawiałyśmy coś innego. Taka nasza mała dziwna tradycja. Będąc tu nigdy nie rozmawiałyśmy na jakieś poważne tematy. Tu odbywałyśmy rozmowę na temat książki, filmy czy innych mało istotnych spraw.
Około godziny 17 wróciłyśmy do domu. Każda z nas zaszyła się we własnym pokoju. Najchętniej rzuciłam się na łóżko dalej rozmyślając o planie który zacznie się już niedługo. Jednak to było niemożliwe. Westchnęłam ciężko patrząc na zapisaną notatkę w kalendarzu. Dzisiaj urodziny mojej matki. Przygotowałam starannie ubrania wiedząc że moja rodzicielka przywiązuje dużą wagę do stroju. Ze czarno- beżową spódniczką ombre, topem który na szyji zamiast materiału miał siatkę udałam się do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznicu i dokładnym wytarciu się założyłam przygotowane ubrania. Wykonałam delikatny makijaż wiedząc że inny nie przypadłby do gustu mamy. Dla jeszcze lepszego efektu popryskałam się perfumami które ostatni mi podarowała. Przeczesując palcami włosy wyszłam z łazienki. Po założeniu beżowych litów pożyczonych od mojej współlokatorki i kardiganu w tym samym kolorze chciałam wyjść z domu. W porę jednak przy pomniałam sobie o prezencie który wydawał mi się beznadziejny jednak byłam pewna że kobiecie się spodoba. Zabierając pakunek i przy okazji telefon wyszłam z mieszania kierując się w strone domu rodzinnego.
Wracając do domu po jakże szampańskiej zabawie z rodzinom którą wolałabym sobie darować, rozmyślałam jak upozorować poniedziałkowe spotkanie. Wiedziałam że musze być naturalna tak jakby się nie spodziewała że tego dnia spodkami takiego mężczyznę. Ale wiedziałam też że nie jestem dobra w kłamaniu. Ha, ja byłam beznadziejna. Coraz więcej znalazłam minusów mojego zgodzenia się na te cały głupi plan. Szczelniej owinęłam się swetrem gdy po raz kolejny zawiał chłodny wiatr. Westchnęłam cicho, próbując oczyścić swój umysł. Byłam tak zamyślona że dopiero gdy odczułam ból w kolanach zorientowałam się że upadłam. Zobaczyłam przed sobą oddalającego się jakiegoś nastolatka na deskorolce.
-Nic Pani nie jest?- odwróciłam głowę przeżywając szok.
Koło mnie stał właśnie mężczyzna ze zdjęcia. Ale ja? Jak to możliwe? Przecież Boston to nie jest małe miasto. Szansa że go spotykam jest jak jeden do miliona. Cholera jasna.
-Nie. Jest chyba w porządku- wydusiłam w końcu.
Chłopak podał mi dłonie które bez zastanowienia chwyciłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Stojąc dopiero wtedy odczułam że kolana strasznie mnie pieką. Spojrzałam na nie i ujrzałam mocno zdartą skórę na prawym kolanie i kilka zadrapań na lewym.
-Dziękuje za pomoc- znowu skierowała wzrok na mężczyznę.
Patrzyłam na niego upewniając się że on nie jest wytworem mojej wyobraźni
-Pani kolana nie wyglądają najlepiej. Mieszkam nie daleko, może mógłbym je opatrzeć?- uśmiechnął się nieśmiało starając się przekonać mnie do swojej propozycji.
Gdyby to była normalna sytuacja na pewno bym się nie zgodziła. Kulturalnie bym odmówiła i uniesioną głową oddaliłabym się w kierunku swojej mieszkania. Jednak ta sytuacja nie do końca była normalna.
-Jeśli to dla Pana nie problem. Nie wiem czy dam rade dojść do mieszkania- przygryzła wargę.
Nie rozumiem dlaczego zwracamy się do siebie na per Pan/Pani. Przecież on miał 26 a ja 25 lat. Ale ja o tym wiedziałam, a on nie. Wiedział o nim praktyczne wszystko kiedy on nie zna nawet mojego imienia. Powoli ruszyliśmy w drogę. Co jakiś czas utykałam opóźniając nasz krótki marsz.
-Jestem Ross- przedstawił się dopiero gdy otwierał drzwi od swojego apartamentu.
-A ja Laura- odpowiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu.
Z Zachwytem pochłaniałam widok nowoczesnego apartamentu w którym mieszkał blondyn.
-Usiądź a ja pójdę po apteczkę.
Poniedziałkowe poranki nigdy nie sprawiały mi przyjemności. W szkole były koszmarem, na studiach udręką a podczas pracy wielkim dla mnie wyzwaniem. Cokolwiek robiłabym w niedziele w poniedziałek rano zawsze jestem nieżywa. Pijąc pierwszą kawę w małej kuchni wpatrywałam się w opatrunki na swoim już jednym kolanie uświadamiając sobie że przez najbliższy czas nie założę sukienki lub spódnicy. Co jakiś czas jak głupia nastolatka sprawdzałam telefon oczekując sms'a od chłopaka którego na szczęście już poznałam.
-Wychodzę- usłyszałam krzyk i szmery w przedpokoju.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć bo drzwi się zamknęły zostawiając mnie samą. Moje westchnięcie rozniosło się po całej kuchni. Na szczęście do pracy musze iść tylko na chwile podpisać jakieś dokument i dostać jakieś wskazówki. Po wciśnięciu się w jeansy, dopięciu koszuli i założeniu botków byłam gotowa udać się do korporacji. Jak zawsze założyłam marynarkę i chwyciłam spakowaną torbę. Zamknęłam mieszkanie na klucz, schodząc po klatce schodowej musiała uważać by nie upaść przez wiecznie panującą szarość. Jako że mój budżet nie był za wielki i nie było mnie stać na samochód który by mnie nie zabił przy pierwszej lepszej okazji musiałam do pracy iść na nogach. Przyzwyczajona do porannego marszu w szybkim tempie trafiłam pod drzwi firmy. Witając się jak zawsze z kobietą pracującą na recepcji szłam w kierunku widy która zawiezie mnie na odpowiednie piętro.
-Gotowa do działania?- pytanie od razu padło z ust szefa gdy tylko weszłam do jego gabinetu.
-Tak. Już nawet zdążyliśmy się poznać- zapamiętywałam malowany podziw na twarzy prezesa wiedząc że widzę to ostatni raz.
-Wspaniale. Masz się skupić na zadaniu dlatego nie musisz tu przychodzić. Jeśli będę miał do ciebie jakąś sprawę będę się z tobą komunikował przez maile.
-Dobrze. Do widzenia- jak najszybciej starałam się wyjść z tego biura.
-Do zobaczenia za 3 miesiące- uśmiechnął się żegnając mnie.
Hej, to ja Ross. Pamiętasz mnie jeszcze?
Cześć. Pomogłeś mi. Jak mogłabym cię zapomnieć?
Świetnie. Słuchaj, chyba wyszedłem już z wprawy
ale czy dałabyś się zaprosić na spacer?
Przyjdę do ciebie o 17, pasuje ci? :)
Jak głupia nastolatka uśmiechałam się do telefonu. Nie do końca jednak wiem z jakiego powodu. Szybko jednak pozbywałam się uśmiechu wiedząc że nie mogę żywić do niego żadnych uczuć. Nie mogę siebie zranić. Zamknęłam oczy powtarzając w myślach żadnych uczuć. Szybko jednak przestałam załapując że musze się przebrać. Ciemne 'rurki', ulubiona koszulka Pink Floyd, botki i parka wydawały mi się odpowiednie na wiosenny spacer. Posmarowałam wiecznie spierzchnięte usta czekając na chłopaka.
-Nie sądziłem że jeszcze takie dziewczyny jak ty są- wypowiedział nagle gdy szyliśmy przez alejkę parku skutecznie mnie szokując.
-Jak ja? Czyli jakie- wydusiłam patrząc na niego.
-No wiesz, takie naturalne, prawdziwe, wesołe, piękne- patrzył na mnie kątem oka- byłem pewien że w Bostonie już takich nie ma. Ale się myliłem- w ostatniej chwili zapanowałam nad sobą dzięki czemu rumieńce na polikach się nie pokazały.
Żadnych uczuć, cholera jasna żadnych uczuć
-Chyba po prostu źle szukałeś.
-Może- wzruszył ramionami- Opowiedz, czym się interesujesz?- mienił temat.
-Nie wiem czy coś takiego jest.
-Oh, przestań. Każdy się czymś interesuje. Ty też musisz mieć jakieś hobby- szturchnął mnie ramieniem.
-Jak byłam mała chciałam tańczyć. Prawie już chodziłam na zajęcia ale przed pierwszymi lekcjami rodzice poprosili żebym dla nich zatańczyła. Byłam tak okropna że rodzice zrezygnowali z lekcji bo nie chcieli żebym się ośmieszała- razem z chłopakiem zaśmialiśmy się- Po tym zdarzeniu stwierdziłam że dla wszystkich będzie lepiej jeśli nie będę się niczym interesować.
-Na pewno jest coś w czym jesteś świetna- uśmiechnął się do mnie- ja chciałem czarować. Na gwiazdkę nawet dostałem strój magika, ale niestety po tym jak podpaliłem sukienkę ciotki chcąc pokazać jaki jestem dobry szybko mi go zabrano- złapałam się a brzuch odczuwając skurcz przez głośne śmianie się.
-Przyznaj się po prostu jej nie lubiłeś, prawda?- tym razem ja szturchnęłam go ramieniem
-Może i tak. Po tym jak moja wielka kariera magika się skończyła, zainteresowałem się muzyką i tak pozostało do teraz.
Kiedy po raz trzeci szliśmy tą samą alejką i zaczynało się ściemniać postanowiliśmy wrócić do domu. Ross jako dżentelmen odprowadził mnie do domu. Szybko pocałowałam go w pliczek nie myśląc wtedy o ty czy mogę to zrobić czy nie.
Coraz częściej odczuwam to jak czas szybko mija. Tydzień minął nieubłaganie. Piątkowy wieczór zapowiadał się tak jak każdy poprzedni. Spędzony na kanapie oglądając nowe odcinki "Jak poznałem waszą matkę", zajadając lody waniliowe i rozmowie z Becky. Jednak tak nie było. Nie sądziłam że tego dnia o godzinie 17.43 będę szykowała się na imprezę w klubie. Patrząc na swój beznadziejny wygląd w lustrze zastanawiałam się dlaczego uległam mojej współlokatorce i się zgodziłam.
-Laura, jesteś gotowa?!- krzyk z salonu dobiegł do mojego pokoju.
-Chyba tak- odpowiedziałam wychodząc do niej.
Przy patrzyłyśmy się sobie wzajemnie. Ona ubrana w sukienkę w kwiaty i koturny. Ja w czarny top crop, czarne szorty z przewiązaną w pacie czerwoną koszulą w kratkę i czarnymi conversami. Różniłyśmy się. Widziałam to ja, ona i większość naszych znajomych. Jednak przyjaźniłyśmy się. Zdawałam sobie sprawę że bez niej nie dałabym sobie rady w tym mieście.
-Uśmiechnij się. Idziemy się zabawi!- krzyknęła ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia.
Dopiero w sobotni ranek, gdy mój telefon nie dawał mi spokoju odczułam że wczorajsze wyjście powinno nigdy nie nastąpić. Kiedy po raz kolejny w pokoju rozniosła się tradycyjna melodyjka iPhone, odebrałam telefon.
-No- wybełkotałam nie sprawdzając nawet kto chce się ze mną skontaktować.
-Hej. Obudziłem cię prawda?- usłyszałam jego skrępowany głos.
-Nie- skłamałam- po prostu jestem wczorajsza. Coś się stało?
-Weź aspirynę, na pewno ci przejdzie - uśmiechnęłam się do słuchawki- Tak się zastanawiam czy masz plany na dziś?
-Świetnie wpadnę po ciebie o 17. Pa- rozłączył się tak szybko że nawet nie zdążyłam zareagować.
Spojrzałam na zegarek, zaskoczona że spałam tak długo. Podniosłam się z łóżka zakładając sweter na ramiona gdy na skórze pojawił my się ciarki. Krokiem lunatyka trafiła do kuchni. Od razu otworzyłam lodówkę szukając czegoś by zgasić moje pragnienie. Moim zbawieniem okazała się resztka mleka czekoladowego.
-Już nigdy więcej z tobą nie pije- weszła do kuchni z grymasem na twarzy.
-To był twój pomysł- broniłam się jednocześnie trochę podśmiewając się z dziewczyny
-To był mój największy życiowy błąd- westchnęła kładąc głowę na stole- łeb mi pęka.
Usłyszawszy wypowiedz Becky przypomniała mi się rada od Ross'a. Naszykowałam dwie szklanki z wodą i do każdej z nich rzuciłam dwie tabletki aspiryny. Dźwięk rozpuszczanego leku drażnił moje ucho ale jednocześnie relaksował.
-Masz, wypij to- podałam szatynce szklankę gdy po tabletce nie było śladu.
Becky szybkim haustem wypiła zawartość szklanego naczynia. Nawet nie zapytała co to jest. Równie dobrze mogłabym jej teraz podać narkotyki. Tak samo jak dziewczyna wypiłam napój w duchu wierząc że za chwile ból głowy przejdzie
Wspólne spacery stały się czymś codziennym. Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez wyjścia do parku na chociażby 10 minutowy spacer. Zwłaszcza kiedy Ross przygarnął psa. Mimo iż dzięki danym nielegalnie znalezionym przez moją przyjaciółkę nie sądziłam że ten chłopak jest taki zagadkowy. Sądziłam że jest nudny chłopakiem w garniturze dla którego najważniejsza jest kariera zawodowa, pieniądze i podziw ojca. Jednak mimo pozorów które stwarzał na początku jest zupełnie inny. Podobny do mnie. Dzięki temu lepiej czułam się w jego towarzystwie. Znam go już na tyle dobrze że z czysty sumieniem mogłabym go nazwać moi przyjacielem. Chętnie chciałabym pozostać w strefie friendzone, jednak to nie jest możliwe. Zaczęłam rozumieć że to jednak nie będzie takie proste.
-Masz jakieś plany na następny tydzień- zagadał gdy wracaliśmy już z parku.
-Raczej nie. Czemu pytasz?- spojrzałam na jego lekko zestresowaną twarz.
-Tak się zastanawiam- popatrzył gdzieś w dal- nie to głupie- pokręcił głową.
-Och no mów. Jestem ciekawa- trąciłam go ramieniem.
-Czy chciałabyś pojechać na tydzień do mojej rodziny?- patrzył pod nogi.
Przygryzłam wargę. Nie spodziewałam się takiego pytania. Spojrzałam na niego zastanawiając się czy mówi poważnie.
-To twojej rodziny?- wykrztusiłam ledwo- Czyli gdzie?
-California?- zapytał zamiast normalnie powiedzieć jakby bał się mojej reakcji.
-Jeju- wzięła oddech- wow, umm- plątał mi się język- musze teraz dać odpowiedź?
-Nie, spokojnie- uśmiechnął się- do piątku dałabyś odpowiedź?
Doszliśmy do mojego bloku. Jak za każdym razem chciałam się z nim pożegnać. Jednak Stella- psina Ross'a- nie chciała do tego dopuścić. Pociągnęła swojego pana za smycz a ten w ostatniej chwili się zatrzymał. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko. Sama wykonałam ten ostatni ruch muskając jego wargi. Zachłannie przyciągnął mnie do siebie wpijają w moje usta
-Jesteś pewna że chcesz tam jechać?- zamęczała mnie Becky.
-Tak- westchnęłam widząc jej minę- Spokojnie Becky przecież to nic wielkiego. To tylko pare dni.
-Okay, okay. Ale żebyś potem nie żałowała- podniosła ręce w geście obrony- spakowałaś wszystko?
-Wydaje mi się że tak - przelotnie przejrzałam otwartą jeszcze walizkę- musze się jeszcze przebrać i umalować i będę gotować.
-Więc ci nie przeszkadzam- podeszła do drzwi- Chcesz kawy?- zapytała gdy chciała już wyjść
Pokiwałam głową uśmiechając się do niej z wdzięcznością. Gdy wyszła jeszcze raz przejrzałam rzeczy leżące w walizce upewniając się że niczego nie zapomniałam. Wiedząc że w Californi jest ciepło niezależnie od dnia czy godziny wybrałam do outfitu krótkie spodenki we wzorki i krótki biały top. Przebrałam się w ubrania. Szybko uwinęłam się także z makijażem. Zapięłam walizkę pewna że to co jest mi potrzebne znajduje się właśnie w niej. Z bagażem i torebką podręczną weszłam do kuchni uraczona zapachem kawy. Dopijając napój usłyszałam dźwięk klaksonu.
-Oho, twój kochać przyjechał- przewróciłam tylko oczami.
Wyjrzałam przez okno sprawdzając czy to na pewno Ross.
-Będę za tobą tęsknić- przytuliła się do mnie B
-Ja za tobą też. Mam nadzieje że jak wrócę mieszkanie będzie całe- zaśmiałam się odrywając do niej
-Ha ha, zabawne. Już lepiej idź- podała mi walizkę- Pa Laura- pomachała mi gdy wychodziłam z mieszkania.
-Jesteśmy na miejscu- uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Nie odwzajemniłam tego gestu. Wpatrywałam się w jego przepiękny dom zestresowana. Poczułam że popełniłam błąd godząc się na przyjechanie tu.
-Hej spokojnie- zauważył mój stres- Polubią cię- złapał mnie za rękę.
-Jesteś pewny?- spojrzałam w końcu na niego
-Oczywiście- pocałował mnie w czoło- chodź- kiwną głową uśmiechając się przekonująco.
O wiele szybciej ode mnie wydostał się z samochodu i w mgnieniu oka pojawił się po mojej strone otwierając mi drzwi. Przy drzwiach do domu złapał jego rękę. Weszliśmy do mieszkania bez uprzedzenia dzwonkiem.
-Mamo! Tato! Jesteśmy- Ross krzyknął w głąb domu.
Delikatnie przesunęłam się by większość ciała Ross'a mnie zakrywała. Odetchnęłam delikatnie z ulgą gdy zobaczyłam niską, tęgawą, blondwłosą kobietę uśmiechniętą od ucha do ucha. Do razu porwała syna w objęcia który także się do niej przytulił uśmiechając się do niej życzliwie. Zazdrościłam mu tego. Że nadal ma dobry kontakt ze swoją rodzicielką. Blondyn zgarbił się do uścisku przez co odkrył mnie, a jego mama mnie ujrzała. Puściła swojego syna patrząc cały czas na mnie, a jej uśmiech nie schodził z twarzy.
-Ty pewnie jesteś Laura- kobieta przytuliła mnie co niepewnie odwzajemniłam. Biło od niej takie matczyne ciepło że od razu mój stres się ulotnił- Jesteś piękna, tak jak mówił Ross- puściła mnie spoglądając na moją twarz, którą pokrył rumieniec.
Kobieta dosunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie potem na swojego syna a jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, o ile to było jeszcze możliwe.
-Przyjechaliście pierwsi, co wydaj się dziwne bo mieszkacie najdalej- mówiła kobieta gdy szliśmy za nią do salonu- Niedługo ma przyjechać Rydel i Ell. Nie wiem co z Rocky'm i Ryland'em- usiedliśmy na kanapie- Niestety Riker będzie dopiero jutro- słuchałam uważnie stającą się zapamiętać wszystkie imiona- Chcecie coś do picia? Pewnie jesteście zmęczeni podróżom- kobieta mówiła jak najęta- Och tak się cieszę że przyjechaliście.
Lekko zestresowana weszłam na taras. Poprawiłam sukienkę w kwiatki. Rozejrzałam się, przyglądając się każdej osobie z kolei. Spoglądałam z lekką zazdrością na tą idealną rodzinę. Rydel i żona Riker'a- Allison bawiły się razem ze swoimi dziećmi. Ellington i Riker pomagali swojemu ojcu przy grillu, a Rocky i Ryland siedzieli przy wielkim zastawionym stole pogrążeni w żywej rozmowie. Najwyraźniej Ross pomagała swojej mamie w kuchni. Widząc że nie jestem w niczym potrzebna w ogrodzie, o mało co nie potykając się o próg udałam się do kuchni, jednak w ostatniej chwili zatrzymałam się przed wejściem. Wiem że to niegrzeczne i nie na miejscu ale przystanęłam przysłuchując się rozmowie matki z synem.
-Naprawdę polubiłam tą Laurę.
-Cieszę się, ja też i to bardzo.
-To na poważnie?- po chwili dodała- Wiesz to jedyna normalna dziewczyna którą tu przyprowadziłeś
-Poważnie?-westchnął- mam nadzieje że to na poważnie bo chyba się w niej zakochałem...
Ciepło i ból rozniosło się po moim ciele w tym samym czasie. To co powiedział było czymś tak wspaniałym że aż ciężko w to uwierzyć. Jednak uczucie bólu było nie do zniesienia. Stojąc oparta o tą ścianę niedaleko kuchni zrozumiałam że zgodzenie się na układ w mojej firmie to najgorsza decyzja jaką podjęłam. Gdy usłyszałam że w kuchni nie jest prowadzona żadna konwersacja a moje zachowanie wróciło mniej więcej do normy weszłam powoli do pomieszczenia.
-Pomóc w czymś?- dwie pary oczu strasznie podobnych do siebie skierowały całą swoją uwagę na mnie.
-Nie, damy sobie radę. Poza tym jesteś tutaj gościem- uśmiechnęła się gospodyni.
-Proszę mnie nie traktować jakoś specjalnie. Nie jestem królową brytyjską tylko zwykła dziewczyną.
Kobieta zaśmiała się kręcą z niedowierzaniem głową.
-Możesz znieść tą miskę na stół- wskazała nożem którego używała na pojemnik który powinnam wziąć.
Pokiwałam po prostu głową biorąc miskę z sałatką. Wróciłam na taras tą samom drogą.
-Laura, wstawaj- przekręciłam się na drugi bok ignorując Ross'a.- No dalej księżniczko, nie mamy całego dnia- rzuciłam w jego stronę poduszką nie otwierając oczu- O nie, liczę do trzech i chce zobaczyć że masz otwarte oczy- pokazałam mu środkowy palec nadal miejącą zamknięte oczy- Raz, dwa- zero reakcji z mojej strony- Trzy- chłopak szybkim ruchem zdjął ze mnie kołdrę.
Jęknęłam spoglądając na niego z mordem w oczach. Podniosłam na chwile głowę szukając kołdry. Mając ją w zasięgu swojej ręki znowu się nią przykryłam, próbując znowu zasnął. Nie słysząc żadnej reakcji ze strony blondyna byłam pewna że da mi w końcu spokój. Gdy materac obok mnie się ugiął zrozumiałam że nie mam szans na ponowne zaśnięcie. Chłopak bardzo delikatnie położył się za mnią.
-Masz zamiar dzisiaj wstać- powiedział półszeptem.
Zanim odpowiedziałam musiałam opanować dreszcze które pojawiły się na moim cele po tym ja poczułam jego oddech na moim karku i odkrytym ramieniu.
-Po co?- odchyliłam trochę głowę w jego stronę.
-Jesteśmy w Los Angeles. Nie chcesz zobaczyć tego miasta- podniósł się na łokciach zwisają na de mną.
-Dlaczego nie powiedziałeś od razu?- uśmiechnęłam się, obracając się tak że nasze twarze były naprzeciwko siebie.
-To miała być niespodzianka, ale nie wyszło- także się uśmiechnął pochylając się bardziej.
-W takim razie musze wstać- podniosłam się tak że nasze usta złączyły się.
Po jakimś czasie zrozumiałam że to prawdopodobnie była najprzyjemniejsza rzecz w moim łóżku. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, jak miałam w zwyczaju. Nie wiem po jakim czasie się od siebie odsunęliśmy ale wiem że zrobiliśmy to z niechęcią. Chłopak podniósł się z łóżka, następnie pomógł podnieść się mi. Uśmiechnął się do mnie jeszcze raz, wychodząc z pokoju zostawiając mnie samą.
Nie zastanawiając się zaczęłam grzebać w mojej walizce próbując wybrać jakieś ubrania. Czarne spodenki z wysokim stanem i szary obcisły top na ramiączkach wydawał się odpowiedni na spacer po gorącym Los Angeles.
-Szkoda że musicie już jechać- pani Stormie po raz kolejny namawiała nas na przedłużenie pobytu w Los Angeles.
-Przykro mi mamo ale nie mamy wiecznych wakacji- Ross przytulił swoją matkę.
-Tak rzadko przyjeżdżasz. Będę tęsknić, synku- kobieta mocnie przytuliła swojego syna.
A ja patrzyłam wzruszona tym widokiem. Szkoda mi tej kobieta. Jej dzieci mieszkają od niej daleko, więc rzadko je widzi. Ostrożnie wyjęłam mój aparat i niepostrzeżenie zrobiłam zdjęcie tej rozczulającej sceny. Na dźwięk automatycznie drukującego się zdjęcia w moim polaroidzie, kobieta odsunęła się trochę od swojego syna patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam jej uśmiech bo nie można było tego nie zrobić. Odsunęła się już maksymalnie od syna i z rozłożonymi rękoma podeszła do mnie. Od razu, gdy kobieta znalazła się obok mnie, przytuliłam panią Lynch, czując jakbym była w ramionach mamy.
-Za tobą też będę tęsknić Laura- powiedziała nadal trzymając mnie w objęciach.
-Zdrowie!- krzyknęłam uderzając kieliszkiem o kieliszek Becky.
Polazłam sól na ręce i od razu popiłam ją tequillą. Czując piekący płyn w przełyku chwyciłam za kawałek cytryny próbując załagodzić swój ból. I udało się. Uśmiechnęłam się z miny Becky która z grymasem gryzła cytrusa za który nie przepadała. W barze nie było zbyt wiele osób dzięki czemu mogłyśmy poczuć się swobodnie. Cicha muzyka grała z głośników dodając tylko charakteru temu miejscu. Obserwowałam ludzi którzy znajdują się w barze. Kilku starszych mężczyzn siedziało przy barze sącząc piwo które przegryzali orzeszkami. Moją ciekawość wzbudził stolik pełen chłopaków. Widząc blond włosom, znajom mi czuprynę uśmiechnęłam się. Nie zareagowałam jak praktycznie każda dziewczyna na moim miejscu. Siedziałam nadal na krześle barowym co jakiś czas tylko zerkając w stronę tamtego stoliku. Kolejny shot tequilli znalazł się w moim organizmie. Zeszłyśmy z Becky na zupełnie inne tematy. Byłyśmy tak rozluźnione że mówiłyśmy co nam ślina na język przyniesie.
-A pamiętasz tego, jak mu tam? O wiem! Matthew. Najbrzydszy i najgłupszy chłopak roku. Nadal się dziwie jak mogłaś się zgodzić i pójść z nim na szkolną dyskotekę w drugiej klasie- nasz śmiech rozniósł się po całym lokalu.
-Nie chciałam mu łamać serca. Poza tym przeszłam do historii! Byłam jedyną dziewczyną która się zgodziła- zaśmiałam się przypominając sobie sytuacje gdy ludzie myśleli że jesteśmy parą- Nie miałam tyle adoratorów co ty.- Bec zachichotała ci każdy chłopak zawsze uważał za uroczę. I tak właśnie było.
-Jak mija wieczór pięknym panią?- znajomy głos rozbrzmiał tuż za mną.
Nawet nie musiałam się odwracać. Mój uśmiech powiększył się gdy jego ręce objęły mnie w tali. Becky patrzyła na chłopaka z lekkim szokiem jakby właśnie powiedział że chce się z nią przespać czy coś. Kopnęła ją dyskretnie a ta automatycznie się ocknęła.
-Wspaniale, a panu?- odpowiedziałam przechylając głowę delikatnie parząc na niego kątem oka.
-Świetnie- pocałował mnie w głowę- Nie chciałyby się panie do nas dosiąść?- Uśmiechnął się.
Popatrzyłam się na B która nie była pewna co odpowiedzieć. Spojrzała na stolik przy którym siedzieli chłopaki. Już wtedy wiedziałam jaka jest odpowiedź z jego strony.
-Bardzo chętnie- przy pomocy chłopaka wstałam z krzesła barowego.
Blondyn chwycił butelki piw które nie wiem kiedy zdążył zamówić. Wzięłam dwie widząc że nie ma jak je zabrać. Szybko dosiedliśmy się do pozostałych osób które dopiero wtedy poznałam. Siedząc tam w tym lekkim gwarze, czując jego obejmujące mnie ramie i widząc jego uśmiech na twarzy, zrozumiałam że się w nim zakochałam i że do kończą moich dni będę przeklinać mojego szefa za to zadanie.
(…) Został ci jeszcze tydzień. Pamiętaj o tym.. Czytając po raz kolejny ten fragment zrozumiałam że musze szukać nowej pracy. Wiedziałam od dawna że nie wykonam tego zadania. Wiedziałam też że pójdzie coś nie tak. Od kilku dni przygotowywałam siebie na rozmowę z Ross'em i na ból po złamanym sercu. Ale czy da się do tego przygotować? Zamknęłam laptopa. Bądź twarda. Pozbądź się uczuć. Powtarzam to już tak długo a i tak nic to nie dało. Zakochała się. I sama sobie łamię serce. Dopijam ostatni łyk wina, obiecując sobie że dziś już więcej nie wypiję. Kładę się na i tak nie wygodnym łóżku, strącając się powstrzymać łzy które od nie dawana stały się nieodłącznym elementem każdego wieczoru gdy jestem sama. Ignoruję dzwoniący telefon strajać się zasnąć spokojnie tego wieczoru
Przełknęłam ślinę wchodząc do jego biura. Ludzie na mnie zerkali ale nie zwracałam na to uwagi. Z trzęsącymi się nogami weszłam do windy. Oddychałam głęboko próbując się opanować. Spocone dłonie wytarłam o spodnie. Stojąc na piętrze na którym on pracuje, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zamknęłam oczy i po raz kolejny przełknęłam gulę w gardle. Podeszłam do jego gabinetu i cicho zapukałam w drzwi. Słysząc jego głos w moich oczach zebrały się łzy. Weszłam do pomieszczenia rozglądając się.
-Hej Ross. Musimy porozmawiać- głos lekko mi drgał. Był niepewny.
-O cym Laura chcesz rozmawiać?- odwrócił się krzesłem w moją stronę. Wiedział.
- O tym że mnie oszukałaś, czy to tym że mnie wykorzystałaś a może że mnie rozkochałaś? Wybieraj!- podniósł głos tak samo jak swoje ciało z fotela.
-Błagam pozwól mi to wytłumaczyć- głos drgał mi niemiłosiernie- to nie miało być tak.
-A jak do cholery. Wiem wszystko Laura. Zagrałaś na moich uczuciach po co? By mieć lepsze stanowisko? Brzydzę się tobą- oparł się o swoje biurko.
-Nic nie rozumiesz! Co miałam zrobić? Od końca życie podawać kawę? Nie wiesz jak to jest gdy nie starcza ci pieniędzy pod koniec miesiąca.
-Ale to nie zmienia faktu co zrobiłaś.
-Błagam wybacz mi- łzy popłynęły po moich polikach- Kocham cię- podeszła krok bliżej.
-Dla mnie te słowa są już nic nie wartę. Wyjdź i nigdy więcej nie okazuj mi się na oczy.
-Przepraszam- wyszeptałam ostatni raz patrząc na niego.
Nigdy nie chciałam zobaczyć go w takim stanie. Nigdy nie chciałam doprowadzić go do takiego stanu. Nie pamiętam jak wyszłam z firmy. Nie pamiętam rozmowy z moim szefem. Nie pamiętam jak wróciła do domu. Ale pamiętam jego ból w oczach.
♥ ♥ ♥
Czasem wydaje mi się że cierpię za nas oboje. Czasami mam wrażenie że tak musiało być. Ross mnie zmienił. Zmienił mnie na lepsze. Ale ja nie mogę powiedzieć tego samego. Ja go zepsułam. Ale teraz leżąc pod kocem z kolejną łapką wina było mi wszystko jedno. Nawet teraz jestem w błędzie. Ja CHCIAŁABYM żeby było mi wszystko jedno. Ale tak nie jest. Gdyby mnie nic już nie obchodziło codziennie nie płakałabym do poduszki, nie wyglądałabym tak jak wyglądam i przede wszystkim nie tęskniłabym za nim. Marzę by się cofnąć w czasie. Chcę wrócić do tego wieczoru gdy byliśmy szczęśliwi. Gdy śmiałam się na całe gardło nie przejmując się że kogoś obudzę. Gdy tańczyliśmy w ogrodzie jego rodziców do piosenki "Yellow" Wtedy byłam szczęśliwa. I on też. To był jedyny raz kiedy widziałam jego twarz tak beztroską. Kiedy zachowywał się jak nastolatek. Nasz taniec nie był idealny. Muzyka grała cicho z jego telefonu. Moje gołe stopy marzły przez rosę, a światła co jakiś czas przestawały świecić. Ale to nie zmienia faktu że było idealnie. Jedna z wielu łez poleciała po moim poliku po dobrze jej już znanej drodze skapując wprost do kieliszka...